Pakujemy to nasze, polskie Vivaro na lawetę przyczepioną do Vivaro ukraińskiego. Na pierwszy rzut oka samochody niczym się nie różnią, nawet ten sam kolor karoserii. Nasze bagaże ulokowane są trochę w jednym , trochę w drugim samochodzie. Niby ten sam model auta, ale w ukraińskim jakby trochę ciaśniej. Tłumaczę sobie to tym, że może nasze bagaże są większe w drodze powrotnej.
Męska władza, to jest burmistrz Chrobak i były burmistrz Korman, zajmują najdalszy rząd foteli. Władza żeńska, to jest radne Rady Miejskiej Ewa Nijak i Paulina Siemińska zajmują drugi rząd foteli, a obok nich prezes Zarządu Gminnego OSP Tomasz Damian – chwilowo bezrobotny kierowca Urzędu Miejskiego, co raczej go cieszy w tej chwili niż martwi. Mnie przypada fotel z przodu, koło kierowcy, na pierwszy rzut oka najwygodniejszy. Kombinuję sobie czemu tak jest; władza zawsze lgnie do władzy - logiczne, panie lubią trzymać się razem – też ma to sens, a Damian – no cóż strażakowi zawsze pali się do miłego towarzystwa. Mnie pozostaje uskuteczniać dialog międzynarodowy. Kierowca mieszka w Iwano- Frankiwsku – powiedzmy, że ze względu na okoliczności ma na imię Mykoła (Mikołaj). Na dzień dobry pytam, czy zna drogę do Zakliczyna. Mykoła mówi, że po Polsce jeździ często, wie gdzie jest Tarnów, ma nawigację i poza tym znacząco patrzy na mnie. Jest dobrze. Dojeżdżamy do Iwano-Frankiwska i tu chwilowy przystanek, bo Mykoła umówił się z bratem, żeby wziąć pieniądze na drogę. – Gdyby do mnie zadzwonili w sprawie waszego transportu godzinę później, to nic by z tego nie było, bo wybierałem się do mamy na urodziny. Byłbym już po paru kieliszkach – mówi Mykoła. Nasz ukraiński kierowca zresztą bardzo dużo mówi, szczególnie przez komórkę. Co chwilę albo on gdzieś dzwoni, albo ktoś do niego. Pytam czy zna jakiś Polaków mieszkających w Stanisławowie. Wcale Mykoły nie przeszkadza że użyłem polskiej nazwy miasta – tak znam – odpowiada - i nawet zdarza mi się bywać u Polaków w Stanisławowie. To rodzina z prawniczymi korzeniami dbająca bardzo o polską tradycję. A Stanisławów na Iwano - Fankiwsk przemianowali Rosjanie – i dodaje – Iwan Fanko na którego cześć miasto przechrzczono, urodził się pod Lwowem, a tu to może mieszkał z tydzień. Taka historia. Ruszamy dalej. Mykoła jedzie dokładnie tą samą drogą, którą my jechaliśmy do Obertyna. Ulica szeroka. W czasach sowieckich miała służyć w razie wojny jako pas startowy dla samolotów – wyjaśnia Mykoła. Przejeżdżamy koło wielkiej elektrociepłowni Bursztyn, a wcześniej przez osiedle mieszkaniowe wybudowane specjalnie dla pracowników wielkiego zakładu – takie małe miasteczko. – Wiesz że energię stąd nasze państwo eksportuje do Mołdawii i Rumunii, a my węgiel przywozimy tuta z Donbasu ? – Jaki to ma sens ? – pytam zdziwiony. – Sensu to nie ma, ale biznes jest. To jest tak: u nas gospodarka należy do kilku, może kilkunastu osób, dlatego to oni mają zbijać kasę i ją zbijają. – Przecież na Donbasie macie granicę – mówię. – Mamy granicę i to też jest biznes – odpowiada kierowca. Widzi że niewiele z tego rozumiem, więc tłumaczy; żeby przewieź węgiel z jednego krańca kraju na drugi, to trzeba zapłacić nie tylko właścicielowi kopalni, ale tym co stoją na granicy, tym co wiozą węgiel i tym co z tego węgla zrobią energię. Ta energia jest za droga dla nas, dlatego trzeba ją sprzedać zagranicę. No to mi wytłumaczył gość i żebym się dalej nie dziwił mówi mi jeszcze, że ta wojna o Donbas to władzy na Ukrainie bardzo pasuje. – Zachód nam pomaga bo jest wojna. Kto najwięcej na tej pomoc korzysta ? Władza – odpowiada sam sobie mój rozmowny kierowca. Mykoła jest bardzo obyty i wie że niedawno obchodzono w Polsce 6 rocznicę katastrofy pod Smoleńskiem. - U was w Polsze jak chciano pozbyć się wierchuszki, to spuścili samolot na ziemię pod Smoleńskiem. U nas jest inaczej; ktoś wypada z okna z 6 albo 9 piętra, ktoś inny wpada pod koła samochodu, a jeszcze inny ginie na polowaniu od przypadkowego strzału z dubeltówki – wyjaśni mi. Pytam Mykołę o Majdan. – Ja sam nie stałem na Majdanie, bo mam rodzinę na którą muszę zarobić. Na Majdanie stali Ci, którzy mają więcej czasu, a ci, którzy pracują pomagali im. Ja mam firmę transportową, to dowoziłem do Kijowa na Majdan ludzi i odwoziłem do domu, do Stanisławowa. Zawoziliśmy im jedzenie, pomagaliśmy jak mogliśmy, bo myśleliśmy że coś się zmieni, że coś to da. – A nie dało ? – pytam. – Dało tyle, że jedni zamienili się z drugimi i swoje biznesy dalej robią. Popatrz na mój samochód. To jest Vivaro przerobione z dostawczego na osobowy, bo nie wolno nam sprowadzać osobowych. W tym moim Vivaro tylko fotel kierowcy i ten na którym siedzisz, są oryginalne, a te z tyłu wstawiłem z innego samochodu. Wyjaśniło się dlaczego niby to samo auto, a inne jakby. A dlaczego nie wolno sprowadzać mikrobusów? Mikoła sam sobie odpowiada – bo nasz prezydent Poroszenko ma fabrykę mikrobusów. Zdobył licencję Mercedesa z lat 70 – tych, produkuje busiki i nie chce konkurencji. Te busiki, to takie cypiski, które po dwóch latach rdzewieją, o jednym z tych „cypisków” pisałem w odcinku o zwiedzaniu Obertyna. – To nie wszystko, bo Poroszenko to przecież ukraiński „Król czekolady.” Każdy o tym wie – mówi Mykoła – ale my wiemy, że największą fabrykę czekolady ma Poroszenko w Rosji. Ukraińcy pytają; panie Prezydencie, jak to jest, że daje pan wrogowi Ukrainy miejsca pracy i zysk ? A Prezydent on na to; nikt nie chce ode mnie kupić tej fabryki w Rosji, jak się znajdzie kupiec, to sprzedam. Syn Poroszenki ma z kolei największą i najnowocześniejszą sieć stacji benzynowych na Ukrainie o nazwie „Okko.” Poprzedni właściciel tej sieci z niewiadomych przyczyn wypadł przez okno z 6 piętra.
Za Rochatyniem wjeżdżamy na odcinek drogi, na której kładziony jest nowy asfalt. Mamy szczęście, bo akurat trafiamy na wolny przejazd i nie stoimy w kolejce. Zagaduję do kierowcy, że bardzo pracowita firma, bo nawet w niedzielę się krzątają. – Wiesz skąd jest firma, która kładzie tutaj asfalt – pyta Mykoła – Ze Stanisławowa ? Może ze Lwowa ? – próbuję zgadnąć… - Z Odessy. To 800 kilometrów stąd. No i to wschodnia Ukraina, gdzie panują inne obyczaje. Tam na wschodzie Ukrainy od poniedziałku do piątku się pije, a w sobotę i niedzielę pracuje. A jak wezmą wypłatę, to 2 tygodnie w pracy ich nie ma, dopiero jak skończą się pieniądze, to wracają. U nas na zachodzie Ukrainy jest bardziej jak u was; od poniedziałku do piątku się pracuje, a w sobotę i niedzielę pije – śmieje się Mykoła. Na Ukrainie nie ma już słynnych posterunków milicji, tzw. gajów, ba! Nie ma już milicji, tylko jest policja. – Japończycy dali nam Priusy, Amerykanie umundurowanie, a Europa wyszkoliła nową policję. Teraz to inne standardy – cieszy się Mykoła. Rzeczywiście nie widać stróżów prawa na każdym kroku, od czasu do czasu mignie gdzieś koło miasta biała Toyota pomalowana w żółto – niebieskie pasy. Przejeżdżamy obwodnicą Lwowa obok stadiony Lwów Arena. Jest okazja zmienić temat i porozmawiać o piłce nożnej, wszak we Francji będziemy z Ukrainą grać w jednej grupie. Mykoła jest kibicem klubu „Karpaty" Lwów, ale ma świadomość, że liga ukraińska dzieli się na krezusów; Dynamo Kijów, Szachtar Donieck i Dnipro Dnipropietrowsk i resztę ubogich krewnych. Ukraina to duży kraj i duże odległości – mówi Mykoła – a mecze trzeba grać. Panowie piłkarze z Szachtara czy Dynama latają na mecze samolotami i mieszkają w luksusowych hotelach. Piłkarze takiego biednego klubu jak „Karpaty”, to nie rzadko jadą na mecz pociągiem trzy dni po czym mają wysiąść z pociągu, wyjść na boisko i grać przeciw wypoczętym gwiazdom. Mają szansę uważasz ? – Nie mają – odpowiadam – nawet gdyby byli lepsi piłkarsko. – Wy jesteście teraz jako reprezentacja mocni i ciężko z wami będzie – uważa Mykoła – macie Lewandowskiego, Krychowiaka który gra w Hiszpanii z naszym Jarmolenką, Milika no i tego Teodorczyka, który gra w Kijowie. Mijamy z boku Lwów i zbliżamy się do Janowa w którym dorastał i wychowywał się Iwan Jakowycz Franko - jeden z dwóch najwybitniejszych przedstawicieli ukraińskiej myśli politycznej i literatury. Dzisiaj Janów nazywa się Iwano – Frankowe, to znaczy nazywa się tak już od 1946 roku. Do granicy coraz bliżej i za chwilę jesteśmy w Krakowcu. Mijamy sznur TIR-ów i podjeżdżamy do granicy polsko – ukraińskiej. Mykoła zabiera papiery i rusza w stronę ukraińskich pograniczników. Za jakieś 10 minut wraca i mówi że potrzeba 50 hrywien. Jakoś znajdują się resztki ukraińskiej waluty i Mykoła jest szczęśliwy. My za chwilę też ruszamy w stronę polskich celników. Oprócz kolejki TIR-ów na pasie osobowym „Unijnym” tłoku nie ma. Już widzimy się oczami wyobraźni na autostradzie A-4 tym bardziej, że straż graniczna w osobie sympatycznej dziewczyny w mundurze daje nam znak żeby podjechać pod stanowisko celników… i tu się zaczynają schody. Raz, że trafiliśmy na zmianę, a to oznacza 30 minut bezruchu. Dwa; wjeżdżamy do strefy Schengen samochodem na ukraińskich numerach rejestracyjnych wiozącym na lawecie auto z polską rejestracją – normalne dla celników to nie jest. Mówią nam, że ten nasz cały majdan ma ponad 3,5 tony, a to oznacza że powinniśmy stanąć na pasie TIR-owskim. – Tłumaczę celnikowi, że stało się tak, że zwozimy samochód który nam padł podczas podróży służbowej. Celnik słucha i przegląda papiery. Trochę mu się w głowie nie mieści, że delegacja oficjalna jedzie pożyczonym samochodem i wraca jeszcze innym pojazdem, jakby na to nie patrzeć, „nieeuropejskim.” No to sobie ucinamy pogawędkę i dochodzimy wspólnie do wniosku, że na koniec kolejki TIR-owskiej nas nie wycofają, ale numery VIN sprawdzić muszą i jak nam się spieszy, to przepuszcza nas przez komorę rentgenowską. Czekamy na tą komorę trzy kwadranse. Mykoła nabiera szacunku do europejskich procedur kupując sobie viaTOLL, a mnie się wydaje zupełnie inaczej na temat tego profesjonalizmu, tym bardziej, że wreszcie podchodzi celnik oznajmiając, że komora nie zadziała i będzie robił ręcznego rentgena. Pada na bagaż Ewy Nijak, która wkurza się na to, że akurat na nią wypadło, co daje do zrozumienia służbie celnej, którą to służbę pani Ewa w ten sposób odsuwa do defensywy. Już celnikowi odchodzi ochota na rentgena i ruszamy. Mykoła się cieszy, że wjeżdża na europejskie szlaki. Teraz będzie szybko, ale trzeba uważać na Policję. U was to jest tak samo jak w Niemczech, jedziesz sobie a tu ni stąd ni zowąd podjeżdża nieoznakowany radiowóz i kłopoty gotowe. Mykoła już nie gada przez komórkę i uważa na licznik. Trochę sobie rozmawiamy na temat szorstkiej przyjaźni „polsko – zachodnioukraińskiej”. To nie jest tak, że my z zachodniej Ukrainy was nie lubimy, a wy nas kochacie – mówi Mykoła. Zjeżdżamy z autostrady na nieeuropejski jeszcze odcinek trasy z Jarosławia do Rzeszowa i w Łańcucie stajemy na późną kolację koło stacji benzynowej. My idziemy po kawę i fast – food’a, a Mykoła pilnuje samochodu. Jest kolejka więc wracam do samochodu i widzę, że zdenerwowany Ukrainiec chce ruszać z miejsca. – Gdzie się wybierasz ? – pytam. Muszę stąd odjechać, bo wyszedł pan ze stacji i kazał mi stąd zjeżdżać, bo jak nie to zawoła Policję. Uspokajam Mykołę i mówię mu, żeby nie bał się żadnej Policji, a ja pogadam z panem ajentem. Pan ajent rzeczywiście nie wiedział, że ten zaprzęg samochodowy, to jest nasze transportowe cudo powrotne, a nie ukraiński biznes na lawecie. Problem został rozwiązany. W Rzeszowie wjeżdżamy ponownie na autostradę i zaczyna się dość długi, nudny odcinek jazdy. W Tarnowie Ewa Nijak kontaktuje się z właścicielem firmy „Bus.Małopolska.” Lawetą dojeżdżamy do Olszyn i rozstajemy się z Mykołą, który wraca do Stanisławowa, a nas po europejsku, zupełnie sprawnym, choć bordowym Vivaro, kolejno do domów odwozi sam właściciel firmy. Misja Zakliczyn – Obertyn dobiegła końca z lekkim opóźnieniem, bo jest już od dwóch godzin jutro, a jutro to już nie niedziela, tylko normalny dzień pracy.
Ps.
Niebawem, pod koniec czerwca dzięki grantowi z Ministerstwa Spraw Zagranicznych gościć będziemy grupę polskich dzieci i młodzieży z Obertyna w Zakliczynie w liczbie 40 osób. Potem, 20 sierpnia w Obertynie zostanie zorganizowana uroczystość 485 rocznicy Bitwy pod Obertynem, na której powinna się pojawić delegacja z Zakliczyna i Powiatu Tarnowskiego. Wcześniej jednak należałoby się do tego porządnie przygotować. Toteż w czerwcu z mojej inicjatywy ma odbyć się na ten temat spotkanie w Starostwie Powiatowym w Tarnowie. Na koniec końców dziękuję za zainteresowanie i życzliwe opinie o „Misji Zakliczyn – Obertyn.” Wszystkie odcinki „Misji” znajdziecie w dziale pod banerem „Historii Ziemi Zakliczyńskiej.”
Koniec.